Wyłączające się piecyki gazowe, ulatniający się tlenek węgla, głośne alarmy czujników czadu – tak wyglądała codzienność mieszkańców osiedla Na Kozłówce w Krakowie. Mimo wielu obaw spółdzielni udało się jednak przeprowadzić program wymiany piecyków na CWU i dziś nikt nie wyobraża już sobie powrotu do starych czasów.
Osiedle Na Kozłówce ma już swoje lata. Budowę dwóch pierwszych bloków przy ulicy Okólnej zakończono w 1967 roku i od tego momentu tzw. Kozłówek zaczął rozrastać się w tempie niemal błyskawicznym. W okolicy pojawiały się kolejne bloki, rosła także liczba lokatorów. Dziś osiedle liczy sobie 46 budynków, a większość mieszkańców doskonale pamięta jeszcze początki kształtowania się osiedlowej społeczności. Choć niemal wszyscy z rozrzewnieniem wspominają czasy odległe, wciąż nie mogą zapomnieć o tym, co im przez te wszystkie lata doskwierało – o piecykach gazowych.
Od usterek do realnego zagrożenia
Pan Jan wprowadził się na Kozłówek w roku 1970. Doskonale pamięta pierwsze piecyki i kłopoty, jakie cały czas sprawiały. – Często dochodziło przykładowo do uszkodzenia membrany, przez co nie mieliśmy w domu ciepłej wody nawet przez kilka dni. Jeśli nie potrafiliśmy tego naprawić sami, trzeba było czekać na fachowca – opowiada. – Największy kłopot sprawiały im jednak występujące co jakiś czas wybuchy. Jeśli świeczka była źle wyregulowana, uchodzący gaz zapalał się dopiero po jakimś czasie. Efektem był niewielki wybuch. Jak opowiada pan Jan, po latach, wraz z żoną, postanowili zainwestować w nowy, lepszy piecyk. Choć był to koniec poważniejszych problemów, urządzenie wciąż było uciążliwie. – To był Junkers, dużo lepszy, sprawniejszy i nowocześniejszy. Ale i tak daleko nam było do wygody. Piecyk często się wyłączał, co jakiś czas trzeba było robić przeglądy i pilnować ich terminów. Nie wspominając o względach bezpieczeństwa – mówi. Te ostatnie z czasem stawały się coraz ważniejsze. W blokach ruszyła wymiana okien na plastikowe, co sprawiło, że zagrożenie zatrucia czadem znacznie wzrosło. – Dawniej bloki konstruowane były w taki sposób, że było wiadomo, że okna będą nieszczelne. I dobrze, bo to oznaczało naturalną cyrkulację powietrza w mieszkaniu – mówi Małgorzata Fuksa, jedna z młodszych mieszkanek osiedla. – Nawet jeśli z piecyka ulatniał się tlenek węgla, jego stężenie było zbyt niskie, by poważnie zaszkodzić mieszkańcom. W przypadku mieszkań z nowymi, szczelnymi oknami, niebezpieczeństwo zatrucia czadem zdecydowanie wzrastało. W naturalnej wentylacji mieszkania mogły pomóc niewielkie wywietrzniki w oknach, jednak nie wszyscy mieszkańcy o to zadbali. – To był dodatkowy koszt związany z montażem nowego okna, a każdy przecież chce zaoszczędzić. Nie każdy też wiedział o takiej możliwości i o tym, jak bardzo jest to ważne dla naszego bezpieczeństwa – podkreśla mocno zaangażowana w sprawy osiedla pani Ewa. – Mieszkania na Kozłówku są raczej niewielkie, nie mają więc wielu okien i mikrouchyły nie są rozwiązaniem wystarczającym.
Ciepło, cieplej, jeszcze cieplej…
Wymiana okien była jednak tylko jednym z elementów wzrastającego zagrożenia. – Do lat 90-tych budżet państwa dopłacał 50 procent do centralnego ogrzewania, więc nikt nie był specjalnie zainteresowany oszczędzaniem na cieple. Ludzie często otwierali okna, co jakiś czas całkowicie wietrzyli mieszkania. Dlatego nie było problemów z wentylacją – opowiada Kazimierz Smoliński, zastępca prezesa spółdzielni mieszkaniowej „Na Kozłówce”. – Potem dopłaty się skończyły, spółdzielnie zaczęły montować ciepłomierze w węzłach cieplnych, a w dalszej kolejności podzielniki kosztów w mieszkaniach w celu indywidualnego rozliczania zużytego ciepła. Mieszkańcy, chcąc zaoszczędzić, zaczęli doszczelniać mieszkania na wszelkie sposoby i wymieniać okna na nowe i bardziej szczelne. Niewielu mieszkańców dbało też o regularne przeglądy piecyków, a wymieniając je na nowe, często robili to samodzielnie. – Najczęściej montowali je samodzielnie bez pomocy fachowca. Trudno więc powiedzieć, że działały doskonale, a przede wszystkim bezpiecznie – mówi pani Ewa. Problem piecyków okazał się szczególnie dotkliwy dla osób, które przeprowadziły się na Kozłówek stosunkowo niedawno, wcześniej zamieszkując osiedla, gdzie woda podgrzewana jest ciepłem sieciowym. Jedną z takich osób była pani Małgorzata, która nawet nie przypuszczała, że piecyki gazowe mogą być aż tak uciążliwe. – Dopiero kiedy wprowadziłam się do na Kozłówek, mogłam naprawdę docenić, w jak komfortowych warunkach podgrzewałam dotychczas wodę – opowiada. – Ten piecyk był jak terapia szokowa. Notorycznie się wyłączał, w mieszkaniu czuć było gaz. Chciałam się go pozbyć jak najszybciej.
Jak postanowiła, tak zrobiła. Szybko wymieniła piecyk na elektryczny podgrzewacz wody. Nie było to jednak rozwiązanie idealne – w ten sposób znacznie wzrosły jej rachunki za prąd. Pozostała więc tylko opcja wymiany na CWU. Problem w tym, że samodzielnie pani Małgorzata nie mogła wiele zdziałać. Do wymiany potrzebna była zgoda wszystkich mieszkańców. A jak się okazało, to właśnie uzyskanie zgody wszystkich zainteresowanych stanowiło największy kłopot.
Dwie godziny, a nawet mniej
Spółdzielnia w 2007 r. opracowała program montażu CWU. Część mieszkańców poparła projekt, ale byli również zdecydowani przeciwnicy. Wciąż pokutowały u nich nie mające wiele wspólnego z prawdą mity na temat wymiany. – Obawiano się ogromnych kosztów, czasochłonnych i hałaśliwych remontów, zniszczeń łazienek. Pytań i wątpliwości było wiele – opowiada Radosław Gruszka, prezes zarządu spółdzielni. – I nie ma co ukrywać, mieszkańcy mocno bali się zmian. Jak mówi, spółdzielnia podjęła wiele kroków, by ich przekonać i dokładnie wytłumaczyć, jak przebiegać będzie cały proces wymiany. – Informacje przekazywaliśmy poprzez wydawaną przez nas gazetkę osiedlową, wrzucanie do skrzynek specjalistycznych ulotek, prosiliśmy też o wypełnienie ankiety. Niestety w przypadku tej ostatniej nie udało nam się uzyskać nawet 50 proc. odpowiedzi – opowiada pan Radosław. – Podstawą były jednak liczne spotkania i bezpośrednie rozmowy z mieszkańcami. Rok 2009 okazał się przełomowy. Wtedy udało się przeprowadzić pilotażowy program wymiany w dwóch blokach – przy ul. Spółdzielców 11 i 13. W jednym z nich mieszka pani Anna, która nie ukrywa, że początkowo sama też miała pewne związane z wymianą obawy. Tym bardziej, że ledwie pół roku wcześniej wymieniła swój piecyk na nowy. – Poruszenie w naszym bloku było ogromne. Wśród mieszkańców krążyły historie jak z piekła rodem. Perspektywa przeprowadzenia wymiany dla wielu z nich jawiła się po prostu jak horror – opowiada. – Mimo że spółdzielnia robiła wszystko, by uspokoić lokatorów, oni wciąż prześcigali się w straszeniu innych wizjami zniszczeń w mieszkaniach i na naszych klatkach schodowych.
Kiedy jednak rozpoczęły się prace, mieszkańcy przekonali się, że wszystko przebiega sprawnie i emocje się wyciszyły. – Ekipom remontowym wystarczały dwie godziny na prace w poszczególnych mieszkaniach. A w wielu przypadkach nawet mniej. Panowie wwiercali się przez ściany z korytarza i czas spędzony w mieszkaniach ograniczał się do absolutnego minimum – podkreśla pani Anna. – Mieszkańcy szybko przekonali się jak pozytywne są efekty programu. Można było więc przejść do dalszych działań – opowiada prezes Gruszka.
Zniszczenia? Jakie zniszczenia?
Mimo sprawnie przeprowadzonych w ramach programu pilotażowego wymian, wielu mieszkańców wciąż obawiało się zniszczeń w swoich łazienkach. Jedną z takich osób była pani Małgorzata, która była świeżo po remoncie mieszkania. – To był dla mnie szok. Wszystko poszło w ekspresowym tempie i co najważniejsze bez żadnych zniszczeń. Żadnych – podkreśla. Wymiana instalacji ciepłej wody użytkowej prowadzona była na dwa sposoby. – W większych budynkach wykorzystano przewody służące do tej pory do odprowadzania spalin z piecyków. Cała praca polegała na wprowadzeniu w ich miejsce rur doprowadzających ciepłą wodę – tłumaczy pan Jan. – Z perspektywy mieszkańca wyglądało to wspaniale: wystarczyło przewiercić jeden otworek i gotowe. Płytki łazienkowe pozostawały w nienaruszonym stanie.
W budynkach czteropiętrowych postawiono na inną metodę. Tam rury doprowadzające CWU puszczono korytarzem, prowadząc odejścia do poszczególnych mieszkań. Również w tym przypadku łazienki pozostały w praktycznie nienaruszonym stanie. – Pion przechodzi przez klatkę schodową, a następnie do mieszkania wprowadzana jest rurka szerokości jednego palca, która w większości przypadków może iść śladem usuniętej już rury doprowadzającej gaz – tłumaczy prezes Gruszka. – W tym przypadku wszystkie prace prowadzone były na korytarzu, a do mieszkania lokatorów wystarczyło wejście na kilka godzin, w uzgodnionym wcześniej terminie. Wizualnie największą różnicę stanowiło zniknięcie piecyka. – Od razu zrobiło się ładniej i przestronniej – mówi pan Wacław, jeden ze starszych mieszkańców osiedla. Część mieszkańców co prawda żałowała swoich piecyków, ostatecznie jednak wiedzieli, że wymiana wyjdzie im na dobre. – Nic dziwnego, niektórzy byli świeżo po zakupie zupełnie nowego urządzenia, co oczywiście stanowiło dla nich spory koszt. Zdarzało się, że mieszkańcy przychodzili do nas z pytaniem czy go nie odkupimy – uśmiecha się Gruszka.
Wystarczył fundusz remontowy
Obawy o zniszczenia były ważne, ale najważniejsze dla mieszkańców były jednak koszty. Tu można śmiało powiedzieć, że spółdzielnia spisała się na medal. Żaden z mieszkańców nie musiał do programu wymiany dopłacić ani złotówki. – Koszty pokryte zostały w większości z wpłat na fundusz remontowy, udało nam się również pozyskać szereg dofinansowań – tłumaczy Gruszka. – Wnioski o dofinansowanie składaliśmy wszędzie, gdzie było to możliwe. I wszędzie z pozytywnym skutkiem. Korzystaliśmy więc zarówno z dofinansowania zapewnianego przez elektrociepłownię, dofinansowania zapewnianego ustawą o wspieraniu termomodernizacji i remontów, jak i dofinansowania z tak zwanych białych certyfikatów, czyli systemu uruchomionego przez ustawę o efektywności energetycznej – wylicza. Jak mówi, mieszkańcy nie tylko nie odczuli pod kątem finansowym skutków wymiany, ale i dzięki pozyskaniu dodatkowych środków, stabilność finansowa funduszy remontowych nie została w żaden sposób zachwiana. – Dofinansowanie na pewno miało znaczący wpływ na ostateczne przekonanie mieszkańców. Na wielu innych osiedlach spółdzielnie nie mają na tyle dużo wolnych środków, co oznacza, że modernizację w całości muszą sfinansować mieszkańcy i to często przez dokonanie jednorazowej wpłaty całego kosztu przypadającego na dane mieszkanie. Na pewno podsyca to opór nieprzekonanych lokatorów – ocenia pani Ewa. Cały projekt w skali osiedla pochłonął łącznie 10 milionów złotych, z czego 2 miliony pochodziły właśnie z dofinansowań. – Statystycznie koszt wymiany w jednym mieszkaniu wyniósł 2,5 tysiąca złotych – wyjaśnia prezes Gruszka.
Dziś śpimy spokojnie
– Samo wdrożenie programu trwało długo, głównie ze względu na nieufność mieszkańców. Sama realizacja potrwała jednak o wiele krócej niż planowano – podkreśla prezes Gruszka. – Program rozpisany był do końca roku 2016, a już w tym momencie wszystkie mieszkania wyposażone są w nowy system ogrzewania wody. I nie widać, by ktokolwiek był z tego powodu niezadowolony. Rzeczywiście, mieszkańcy nie kryją radości. – Można powiedzieć, że siedzieliśmy na swego rodzaju bombie zegarowej. Jest więc z czego się cieszyć – mówi pani Ewa. – Nasze bezpieczeństwo zwiększyło się o 100%, a do tego wzrósł komfort użytkowania łazienki – ocenia pani Monika. – Nie trzeba już się obawiać, że w każdej chwili może się włączyć alarm i trzeba będzie szybko wyskakiwać z kąpieli i wietrzyć wszystkie pomieszczenia. Jak mówi Małgorzata, prawdopodobnie na Kozłówku nie znajdzie się teraz ani jedna osoba, która chciałaby wrócić do piecyków. – CWU nie sprawia nam żadnych kłopotów. A dla ludzi starszych, których jest na naszym osiedlu najwięcej, to ogromnie ważna sprawa. Nie wspominając już o niższych kosztach – wtóruje jej pan Wacław. – Nie muszę bać się gazu, mam ciepłą wodę kiedy tylko chcę, w dodatku płacę mniej – cieszy się pan Jan. – Dziś już śpię spokojnie.